08-11-2006 20:36
Hawaii style, czyli rzecz o ciuchach
W działach: Różności | Odsłony: 22
Byłem dziś na zakupach, a podczas ich robienia (szumne słowo jak na zakup jednego t-shirta za 50 zł) nawiązałem SMS-ową rozmowę z pewną wspomnianą już niedawno przedstawicielką płci bez wątpienia pięknej. Abstrahując jednak od walorów estetycznych i umysłowych mojej korespondencyjnej rozmówczyni, SMS-y te natchnęły mnie do napisania notki "ciuchowej". Oto i ona.
Jak niektórzy na pewno wiedzą (albo przeczytali np. tu, choć notka w sporym zakresie jest już nieaktualna), preferuję tzw. styl hawajski. Znaczy: kolorowe, rozpinane koszule o szalonym wzornictwie; spodnie 3/4, najlepiej również kolorowe + lekkie, przewiewne buty. Styl taki odpowiada mi o tyle, że lubię być widoczny - wyróżniać się z tłumu. Poza tym jestem człowiekiem dość "dużym" (w znaczeniu: nie-chudzielcem), a co za tym idzie - wspomniane koszule (których mam nota bene ponad 20, w tym niestety ciągle żadnej zielonej) nie wiszą na mnie jak na szkielecie i wyglądam w nich po prostu dobrze. Wspomniane wyżej spodnie 3/4 (do połowy łydki) i lekkie buty to właściwie naturalne dopełnienie "imidżu", którego główną składową są koszule.
No i luz, powiecie, ale na cholerę to piszesz, skoro mógłbyś np. pociągnąć temat pornosów?
No bo problem zaczyna się na jesieni, kiedy koszuli hawajskiej nijak nie idzie już włożyć. Raz, że zimno i podwiewa (a przewiane nerki to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej); dwa, że jest pewna granica ilościowa ludzi, którzy powinni patrzeć na Ciebie jak na debila... I zdecydowanie nie powinna ona przekraczać 90% :>.
Co roku więc nadchodzi okres, kiedy koszule lądują w szafie, a na wierzch wypływa... No właśnie. Praktycznie wszystko, czyli nic ;).
Nigdy jakoś nie potrafiłem zdecydować się na to, co lubię nosić w zimę. Moja ukochana, oldschoolowa bluza Adidasa jest na ten przykład preferowana przez wszystkich (w tym mnie), ale do owych "wszystkich" nie zalicza się niestety większość osób dla mnie najważnych (w tym moja kochana rodzicielka).
Z drugiej strony - lansowany przez takie marki jak Reserved czy H&M styl zupełnie mi nie odpowiada. Przede wszystkim dlatego, że jestem za "duży" na wąskie sweterki, pod którymi gniecie się koszula z długim rękawem (poza tym empirycznie doświadczyłem, że noszenie takiej kombinacji jest zwyczajnie niewygodne). Do tego dochodzi moja ogólna niechęć do podążania za ogólnymi trendami. Wyjdźcie sobie na ulicę i popatrzcie na ludzi w wieku 20-30 lat. Dam głowę, że 80% z nich mogłoby spokojnie objąć posadę manekina na wystawie sklepu sprzedającego ciuchy jednej ze wspomnianych firm.
Wreszcie - i chyba jest to powód najważniejszy - jestem człowiekiem o wysokiej odporności na zimno (oraz męczy mnie zbytnie ciepło). Dlatego właśnie w zimę mam na sobie na ogół pojedynczego t-shirta (na szczęście tych mam sporo i nie musze się ich wstydzić ;)), a na tym ciepłą bluzę (zwykle jakiś tańszy polar... a te mają do siebie to, że szmatławo wyglądają) i kurtkę. Tyle. Nie wyobrażam sobie, żebym miał nosić na sobie dwie koszule, cienki sweter, bluzę i cienką kurtkę, bo po prostu utopiłbym się we własnym pocie. No i dochodzi jeszcze kwestia tego, że żywię chroniczną niechęć do wszelkich: nakryć głowy, golfów, rękawiczek i tym podobnych. Na szczęście mój organizm zdaje się ją podzielać i nie reaguje na moje fanaberie zapadaniem na jakieś mniej lub bardziej poważne choróbsko. A nawet gdyby nie podzielał, to i tak nie chodziłbym w czapkach, bo wyglądam w nich jak DEBIL! :>
Podsumowując - jeśli miałbym wymienić jeden, najważniejszy powód, dla którego nie lubię zimy (którą ogólnie jednak uwielbiam... ale tylko podczas Świąt i ferii, kiedy mogę do woli wyszaleć się na moich ulubionych slope'ach), to powiedziałbym, że są nim ciuchy, które musze nosić podczas tego okresu. Zresztą - znane jest stwierdzenie, że w zimę naprawdę trudno jest się ubrać tak, żeby wyglądać dobrze. Moją porą jest definitywnie lato ;).
Jak niektórzy na pewno wiedzą (albo przeczytali np. tu, choć notka w sporym zakresie jest już nieaktualna), preferuję tzw. styl hawajski. Znaczy: kolorowe, rozpinane koszule o szalonym wzornictwie; spodnie 3/4, najlepiej również kolorowe + lekkie, przewiewne buty. Styl taki odpowiada mi o tyle, że lubię być widoczny - wyróżniać się z tłumu. Poza tym jestem człowiekiem dość "dużym" (w znaczeniu: nie-chudzielcem), a co za tym idzie - wspomniane koszule (których mam nota bene ponad 20, w tym niestety ciągle żadnej zielonej) nie wiszą na mnie jak na szkielecie i wyglądam w nich po prostu dobrze. Wspomniane wyżej spodnie 3/4 (do połowy łydki) i lekkie buty to właściwie naturalne dopełnienie "imidżu", którego główną składową są koszule.
No i luz, powiecie, ale na cholerę to piszesz, skoro mógłbyś np. pociągnąć temat pornosów?
No bo problem zaczyna się na jesieni, kiedy koszuli hawajskiej nijak nie idzie już włożyć. Raz, że zimno i podwiewa (a przewiane nerki to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej); dwa, że jest pewna granica ilościowa ludzi, którzy powinni patrzeć na Ciebie jak na debila... I zdecydowanie nie powinna ona przekraczać 90% :>.
Co roku więc nadchodzi okres, kiedy koszule lądują w szafie, a na wierzch wypływa... No właśnie. Praktycznie wszystko, czyli nic ;).
Nigdy jakoś nie potrafiłem zdecydować się na to, co lubię nosić w zimę. Moja ukochana, oldschoolowa bluza Adidasa jest na ten przykład preferowana przez wszystkich (w tym mnie), ale do owych "wszystkich" nie zalicza się niestety większość osób dla mnie najważnych (w tym moja kochana rodzicielka).
Z drugiej strony - lansowany przez takie marki jak Reserved czy H&M styl zupełnie mi nie odpowiada. Przede wszystkim dlatego, że jestem za "duży" na wąskie sweterki, pod którymi gniecie się koszula z długim rękawem (poza tym empirycznie doświadczyłem, że noszenie takiej kombinacji jest zwyczajnie niewygodne). Do tego dochodzi moja ogólna niechęć do podążania za ogólnymi trendami. Wyjdźcie sobie na ulicę i popatrzcie na ludzi w wieku 20-30 lat. Dam głowę, że 80% z nich mogłoby spokojnie objąć posadę manekina na wystawie sklepu sprzedającego ciuchy jednej ze wspomnianych firm.
Wreszcie - i chyba jest to powód najważniejszy - jestem człowiekiem o wysokiej odporności na zimno (oraz męczy mnie zbytnie ciepło). Dlatego właśnie w zimę mam na sobie na ogół pojedynczego t-shirta (na szczęście tych mam sporo i nie musze się ich wstydzić ;)), a na tym ciepłą bluzę (zwykle jakiś tańszy polar... a te mają do siebie to, że szmatławo wyglądają) i kurtkę. Tyle. Nie wyobrażam sobie, żebym miał nosić na sobie dwie koszule, cienki sweter, bluzę i cienką kurtkę, bo po prostu utopiłbym się we własnym pocie. No i dochodzi jeszcze kwestia tego, że żywię chroniczną niechęć do wszelkich: nakryć głowy, golfów, rękawiczek i tym podobnych. Na szczęście mój organizm zdaje się ją podzielać i nie reaguje na moje fanaberie zapadaniem na jakieś mniej lub bardziej poważne choróbsko. A nawet gdyby nie podzielał, to i tak nie chodziłbym w czapkach, bo wyglądam w nich jak DEBIL! :>
Podsumowując - jeśli miałbym wymienić jeden, najważniejszy powód, dla którego nie lubię zimy (którą ogólnie jednak uwielbiam... ale tylko podczas Świąt i ferii, kiedy mogę do woli wyszaleć się na moich ulubionych slope'ach), to powiedziałbym, że są nim ciuchy, które musze nosić podczas tego okresu. Zresztą - znane jest stwierdzenie, że w zimę naprawdę trudno jest się ubrać tak, żeby wyglądać dobrze. Moją porą jest definitywnie lato ;).