15-11-2008 18:11
Magiczna kraina Lubljaną zwana
W działach: Imprezy, Lans, Lokale, Różności | Odsłony: 6
Nie ma to jak wyskoczyć na kilka dni za miasto, zwłaszcza jeśli to "za miasto" okazuje się innym miastem ;). Czyniąc za dość tej maksymie, wybrałem się w długi weekend na Słowenię, a konkretnie - do Lubljany, czyli stolicy tego niewielkiego kraiku (wielkości naszego Warmińsko-mazurskiego).
W Lubljanie przebywa obecnie jedna z bliskich mi bardzo osób. Nazwijmy ją Martą (od razu zastrzegę, że wszelkie podobieństwa do miejsc, osób itp. są jak najbardziej nieprzypadkowe i zamierzone). Ja i Magda postanowiliśmy odwiedzić ją w erasmusowym akademiku, które to odwiedziny kosztowały nas całkiem sporo, jako że lot do Lubljany to wydatek rzędu 1000 zł. Warto już teraz wspomnieć jednak, że był to wydatek jak najbardziej opłacalny ;).
Pierwszy wieczór spędziliśmy wyłącznie na całkiem spokojnych rozmowach. Marta byłą chora, więc o jakimkolwiek wyjściu nie mogło być mowy. Na szczeście jej stan znacznie się polepszył już dzień później, w wyniku czego ja i Magda zostaliśmy poczęstowani szybkim kursem biegania po sercu Słowenii dla początkujących. Dodam, że w strugach deszczu. Po zwiedzaniu zapoznaliśmy się bliżej ze znajomymi Marty, po czym poszliśmy do klubu...
... I - praktycznie rzecz biorąc - wyszliśmy z niego dopiero szóstego dnia naszej wycieczki (Magda czwartego, bo niestety musiała wracać wcześniej).
Lubljana to, moi drodzy, miasto typowo studenckie. W weekend jest wyludnione jak cmentarz dzień po Zaduszkach, a wszystkie restauracje są pozamykane (prócz Maca). Sytuacja zmienia się wieczorem, kiedy swe podwoje otwierają liczne kluby, którym - moim skromnym zdaniem - polskie sztachoteki dla bananów nie dorastają do pięt. Co prawda wejściówki potrafią kosztować i po 7 Euro, ale, jak się okazuje, nie jest to aż tak duża cena. Otóż okazuje się, że wejściówki do klubu w stolicy... Kazachstanu (sic!) potrafią wyciągać z kieszeni dwa razy więcej (relacja mieszkańca). Tak więc nie ma co narzekać, trzeba się bawić.
Na Słowenii pije się przede wszystkim wino, w cenie poniżej 2 Euro. Trunek jest paskudny, ale od czegóż jest Sprite? Poza tym niektórym (np. Azjatom i właściwie wszystkim, których dziadkowie mieszkali po lepszej stronie Żelaznej Kurtyny) do błogiego szczęścia wystarczy zaledwie połowa zawartości litrowej butelki.
Minusem jest ogólny tryb życia. Ciągłe picie i imprezowanie sprawia, że lubljańscy studenci już po kilku dniach czują się jak z krzyża zdjęci, nie mówiąc już o tym, że okazjonalnie nękają ich takie krotochwile jak plaga świerzbu czy wysyp pluskiew. Sam doznałem znacznego uszczerbku na zdrowiu, bowiem zaraz po powrocie złapała mnie ciężka infekcja gardła.
Imprezy w Lubljanie są dzikie i trawją właściwie cały czas, z przerwą na sen i nieliczne zajęcia, na które chodzą tylko najbardziej wytrwali. Ludzie są wspaniali, a kolorów dodaje fakt, że w mieście jest masa studentów zza granicy. Bez angielskiego ani rusz, ale na szczęście tym językiem prawie każdy posługuje się już w stopniu minimalnie komunikatywnym.
Jeśli więc macie jakiegoś znajomego w Lubljanie i pewne rezerwy finansowe - nie wahajcie się ani chwili. Czasy studenckie nie trwają wiecznie i powinno się je eksploatować na każdy możliwy sposób ;). Nawet jeśli ów sposób sprowadza się do spania do 14:00 i olania wszystkich ambitnych planów zwiedzenia czegokolwiek POZA samym miastem.
Aha - ale zawsze możecie załapać się na bankiet do ambasady, odespać godzinkę na koncercie fortepianowym i zjeść kilka łyżek tradycyjnej polskiej sałatki z krewetek i ananasa :>.
Nie powiem, że odpocząłem, bo żadko kiedy byłem tak zmęczony jak po powrocie. Ale zabawa... to zupełnie inna bajka. Nie przypominam sobie w swoim życiu lepszego okresu, jeśli chodzi o całkowite oderwanie się od problemów i pogrążenie się w boskiej beztrosce. Każdy powinien przeżywać coś takiego przynajmniej raz na 3 miesiące - świat byłby wtedy znacznie szczęśliwszy ;).
Jedyne, czego nie zazdroszę Marcie, to zbliżającego się powrotu ze Słowenii. Nie wiem, czy sam poradziłbym sobie z ponownym dostosowaniem się do "normalnego" życia. Już po jednym tygodniu stanowiło to pewien problem ;).
P.S. powyżej mistrzowska fotografia zrobiona przez Martę. Za połową mojej twarzy widać najbardziej znany z symboli Lubljany. Stolica Słowenii spodobałaby się fanom D&D ;).
W Lubljanie przebywa obecnie jedna z bliskich mi bardzo osób. Nazwijmy ją Martą (od razu zastrzegę, że wszelkie podobieństwa do miejsc, osób itp. są jak najbardziej nieprzypadkowe i zamierzone). Ja i Magda postanowiliśmy odwiedzić ją w erasmusowym akademiku, które to odwiedziny kosztowały nas całkiem sporo, jako że lot do Lubljany to wydatek rzędu 1000 zł. Warto już teraz wspomnieć jednak, że był to wydatek jak najbardziej opłacalny ;).
Pierwszy wieczór spędziliśmy wyłącznie na całkiem spokojnych rozmowach. Marta byłą chora, więc o jakimkolwiek wyjściu nie mogło być mowy. Na szczeście jej stan znacznie się polepszył już dzień później, w wyniku czego ja i Magda zostaliśmy poczęstowani szybkim kursem biegania po sercu Słowenii dla początkujących. Dodam, że w strugach deszczu. Po zwiedzaniu zapoznaliśmy się bliżej ze znajomymi Marty, po czym poszliśmy do klubu...
... I - praktycznie rzecz biorąc - wyszliśmy z niego dopiero szóstego dnia naszej wycieczki (Magda czwartego, bo niestety musiała wracać wcześniej).
Lubljana to, moi drodzy, miasto typowo studenckie. W weekend jest wyludnione jak cmentarz dzień po Zaduszkach, a wszystkie restauracje są pozamykane (prócz Maca). Sytuacja zmienia się wieczorem, kiedy swe podwoje otwierają liczne kluby, którym - moim skromnym zdaniem - polskie sztachoteki dla bananów nie dorastają do pięt. Co prawda wejściówki potrafią kosztować i po 7 Euro, ale, jak się okazuje, nie jest to aż tak duża cena. Otóż okazuje się, że wejściówki do klubu w stolicy... Kazachstanu (sic!) potrafią wyciągać z kieszeni dwa razy więcej (relacja mieszkańca). Tak więc nie ma co narzekać, trzeba się bawić.
Na Słowenii pije się przede wszystkim wino, w cenie poniżej 2 Euro. Trunek jest paskudny, ale od czegóż jest Sprite? Poza tym niektórym (np. Azjatom i właściwie wszystkim, których dziadkowie mieszkali po lepszej stronie Żelaznej Kurtyny) do błogiego szczęścia wystarczy zaledwie połowa zawartości litrowej butelki.
Minusem jest ogólny tryb życia. Ciągłe picie i imprezowanie sprawia, że lubljańscy studenci już po kilku dniach czują się jak z krzyża zdjęci, nie mówiąc już o tym, że okazjonalnie nękają ich takie krotochwile jak plaga świerzbu czy wysyp pluskiew. Sam doznałem znacznego uszczerbku na zdrowiu, bowiem zaraz po powrocie złapała mnie ciężka infekcja gardła.
Imprezy w Lubljanie są dzikie i trawją właściwie cały czas, z przerwą na sen i nieliczne zajęcia, na które chodzą tylko najbardziej wytrwali. Ludzie są wspaniali, a kolorów dodaje fakt, że w mieście jest masa studentów zza granicy. Bez angielskiego ani rusz, ale na szczęście tym językiem prawie każdy posługuje się już w stopniu minimalnie komunikatywnym.
Jeśli więc macie jakiegoś znajomego w Lubljanie i pewne rezerwy finansowe - nie wahajcie się ani chwili. Czasy studenckie nie trwają wiecznie i powinno się je eksploatować na każdy możliwy sposób ;). Nawet jeśli ów sposób sprowadza się do spania do 14:00 i olania wszystkich ambitnych planów zwiedzenia czegokolwiek POZA samym miastem.
Aha - ale zawsze możecie załapać się na bankiet do ambasady, odespać godzinkę na koncercie fortepianowym i zjeść kilka łyżek tradycyjnej polskiej sałatki z krewetek i ananasa :>.
Nie powiem, że odpocząłem, bo żadko kiedy byłem tak zmęczony jak po powrocie. Ale zabawa... to zupełnie inna bajka. Nie przypominam sobie w swoim życiu lepszego okresu, jeśli chodzi o całkowite oderwanie się od problemów i pogrążenie się w boskiej beztrosce. Każdy powinien przeżywać coś takiego przynajmniej raz na 3 miesiące - świat byłby wtedy znacznie szczęśliwszy ;).
Jedyne, czego nie zazdroszę Marcie, to zbliżającego się powrotu ze Słowenii. Nie wiem, czy sam poradziłbym sobie z ponownym dostosowaniem się do "normalnego" życia. Już po jednym tygodniu stanowiło to pewien problem ;).
P.S. powyżej mistrzowska fotografia zrobiona przez Martę. Za połową mojej twarzy widać najbardziej znany z symboli Lubljany. Stolica Słowenii spodobałaby się fanom D&D ;).