12-10-2008 19:02
Moja zbrojownia #5: Z ziemi włoskiej do Polski
W działach: Moja zbrojownia, Różności | Odsłony: 5
Po krótkiej przerwie znów wracamy na antenę z najpoczytniejszym cyklem wszechczasów ;).
Wyjazd do Włoch to zawsze dobry powód, żeby przywieźć sobie jakiś kawał żelastwa. Moje dwie wycieczki w tamtym kierunku - obie wyłącznie w towarzystwie kochanej mamusi (miałem 12 lat - wybaczcie ;)) - zaowocowały więc nabytkami, które widzicie na zdjęciu obok. Oczywiście - jak zwykle - zupełnie nie w skali.
Morgenstern po prawej to - rzecz jasna - wyrób typowo straganowy, kupiony w okolicach Florencji. Jak na tenże charakteryzuje się jednakowoż niesłychaną wytrzymałością i jest ewidentnie tym kawałkiem oręża, który w moim pokoju spowodował najwięcej zniszczeń. Przyczynił się do tego fakt, że jakiś czas temu obluzowała się metalowa rękojeść, w wyniku czego podczas jednego z odkurzań obie kule wylądowały niebezpiecznie blisko mojej prawej stopy, a uchwyt został mi w ręku. Z tego właśnie powodu morgenstern wisi najwyżej jak tylko się da, co nie zmienia stałych zapędów moich gości, by sprawdzać czy na pewno nie jest z plastiku, "bo przecież tak wygląda".
Claymore z lewej strony zdjęcia to nabytek z miejsca bogatego we wszelkiego rodzaju kicz (a także - co kiedyś mnie nie interesowało - w dobry i tani alkohol). Mowa tu o San Marino - małej autonomicznej republice położonej we Włoszech. Kupowanie claymore'a przez 12-letniego dzieciaka nigdy nie przechodzi bez echa, zwłaszcza jeśli ów dzieciak jest członkiem 40-osobowej kościelnej pielgrzymki z Polski (nie pytajcie). Znajome zakonnice już nigdy nie patrzyły na mnie tak samo, zwłaszcza kiedy mój miecz spowodował spore zamieszanie na granicy (przez całą drogę do niej podróżował zawinięty w gazety). Mieczyk to - ponownie - tylko replika, ale replika całkiem ładna (choć Ola zwykła mawiać, że nie mam w pokoju niż brzydszego), a ponadto dażę ją sporym sentymentem. Kiedyś próbowałem wmawiać znajomym, że to miecz oburęczny, a z błędu zdałem sobie sprawę mniej więcej pod koniec podstawówki, kiedy nagle sobie uświadomiłem, że nawet dla mnie moje mieczysko nie jest już specjalnym wyzwaniem siłowym ;).
W następnym odcinku: drewniane narzędzia mordu ;).
Wyjazd do Włoch to zawsze dobry powód, żeby przywieźć sobie jakiś kawał żelastwa. Moje dwie wycieczki w tamtym kierunku - obie wyłącznie w towarzystwie kochanej mamusi (miałem 12 lat - wybaczcie ;)) - zaowocowały więc nabytkami, które widzicie na zdjęciu obok. Oczywiście - jak zwykle - zupełnie nie w skali.
Morgenstern po prawej to - rzecz jasna - wyrób typowo straganowy, kupiony w okolicach Florencji. Jak na tenże charakteryzuje się jednakowoż niesłychaną wytrzymałością i jest ewidentnie tym kawałkiem oręża, który w moim pokoju spowodował najwięcej zniszczeń. Przyczynił się do tego fakt, że jakiś czas temu obluzowała się metalowa rękojeść, w wyniku czego podczas jednego z odkurzań obie kule wylądowały niebezpiecznie blisko mojej prawej stopy, a uchwyt został mi w ręku. Z tego właśnie powodu morgenstern wisi najwyżej jak tylko się da, co nie zmienia stałych zapędów moich gości, by sprawdzać czy na pewno nie jest z plastiku, "bo przecież tak wygląda".
Claymore z lewej strony zdjęcia to nabytek z miejsca bogatego we wszelkiego rodzaju kicz (a także - co kiedyś mnie nie interesowało - w dobry i tani alkohol). Mowa tu o San Marino - małej autonomicznej republice położonej we Włoszech. Kupowanie claymore'a przez 12-letniego dzieciaka nigdy nie przechodzi bez echa, zwłaszcza jeśli ów dzieciak jest członkiem 40-osobowej kościelnej pielgrzymki z Polski (nie pytajcie). Znajome zakonnice już nigdy nie patrzyły na mnie tak samo, zwłaszcza kiedy mój miecz spowodował spore zamieszanie na granicy (przez całą drogę do niej podróżował zawinięty w gazety). Mieczyk to - ponownie - tylko replika, ale replika całkiem ładna (choć Ola zwykła mawiać, że nie mam w pokoju niż brzydszego), a ponadto dażę ją sporym sentymentem. Kiedyś próbowałem wmawiać znajomym, że to miecz oburęczny, a z błędu zdałem sobie sprawę mniej więcej pod koniec podstawówki, kiedy nagle sobie uświadomiłem, że nawet dla mnie moje mieczysko nie jest już specjalnym wyzwaniem siłowym ;).
W następnym odcinku: drewniane narzędzia mordu ;).